**Dziennikarstwo „rozproszone”: Jak budować relacje z odbiorcami w zdecentralizowanych przestrzeniach komunikacyjnych (Discord, Telegram, Substack)?**

**Dziennikarstwo "rozproszone": Jak budować relacje z odbiorcami w zdecentralizowanych przestrzeniach komunikacyjnych (Discord, Telegram, Substack)?** - 1 2025

Nowe przestrzenie, stare zasady: dlaczego dziennikarze szukają alternatyw?

Kiedy Twitter zaczął ograniczać zasięgi postów, a Facebook zmienił algorytmy po raz kolejny, wielu twórców treści poczuło, że tracą kontrolę nad własną publicznością. To był moment przełomowy – nagle okazało się, że budowanie społeczności wokół dziennikarstwa nie może opierać się wyłącznie na kaprysach wielkich platform. Właśnie wtedy Discord, Telegram czy Substack przestały być niszowymi narzędziami dla geeków, a stały się pełnoprawnymi redakcjami XXI wieku.

Decydując się na te platformy, dziennikarze nie uciekali jednak od zasad starego dobrego rzemiosła. Chodziło raczej o powrót do podstaw: bezpośredniego kontaktu z czytelnikami, wolności w kształtowaniu formy i treści oraz – przede wszystkim – o odzyskanie kontroli nad dystrybucją. Jak mówi jeden z reporterów śledczych, który przeniósł swoje śledztwa na Telegram: To nie jest rewolucja, tylko powrót do korzeni. Kiedyś listy od czytelników przychodziły do redakcji w kopertach. Teraz przychodzą jako wiadomości prywatne, ale emocje stojące za tym kontaktem są dokładnie takie same.

Discord: dziennikarstwo jako rozmowa

Na pierwszy rzut oka Discord wygląda jak platforma dla graczy – pełno tam kanałów głosowych, emotek i żartobliwych nazw użytkowników. Ale właśnie tam rozkwita jedno z najciekawszych zjawisk współczesnego dziennikarstwa. Redakcje takie jak Frontstory czy Outriders wykorzystują Discorda nie tylko do publikowania treści, ale przede wszystkim do prowadzenia nieformalnych dyskusji z czytelnikami. To zupełnie inna dynamika niż Twitterowe wojenki czy Facebookowe komentarze pod postem.

Sekret skuteczności Discorda tkwi w jego strukturze – możesz mieć kanał na oficjalne ogłoszenia, osobny na dyskusje o tekstach, a jeszcze inny na luźne rozmowy przy kawie. Pewna reporterka zajmująca się tematyką klimatyczną opowiada: Kiedy piszę o złożonych sprawach, jak negocjacje klimatyczne, często testuję tezy na Discordzie. Wiem, że jeśli uda mi się wytłumaczyć coś grupie zapaleńców, to później tekst będzie zrozumiały dla wszystkich. Na tym właśnie polega siła tej platformy – zamienia monolog dziennikarski w dialog.

Najciekawsze przypadki pokazują, jak Discorda można wykorzystać do współtworzenia treści. Dziennikarz śledczy z Wrocławia opublikował na swoim serwerze fragmenty dokumentów, z którymi nie wiedział co zrobić. Społeczność pomogła mu je zanalizować, wskazała nowe tropy, a nawet – co brzmi jak scenariusz filmu – rozszyfrowała zaszyfrowane fragmenty. Efekt? Materiał, którego nie byłby w stanie przygotować sam w redakcji.

Telegram: szybko, bezpośrednio, bez cenzury

Gdy rosyjskie władze zablokowały dostęp do niezależnych mediów, dziennikarze przenieśli się na Telegram. To nie był wybór ideologiczny, a czysto praktyczny – kanały na Telegramie trudniej zablokować, a komunikacja jest szyfrowana. I choć w Polsce nie mamy aż tak ekstremalnej sytuacji, to wielu dziennikarzy docenia właśnie te cechy platformy.

Co ważne, Telegram pozwala na zupełnie inną relację z odbiorcą niż tradycyjne media społecznościowe. Nie ma algorytmów decydujących, kto zobaczy twój post. Nie ma też ograniczeń co do długości czy formatu. Dziennikarz ekonomiczny prowadzący kanał z analizami makroekonomicznymi mówi: Na Twitterze musiałem ciąć myśli na 280 znaków. Na LinkedIn musiałem udawać korporacyjnego coacha. Na Telegramie piszę tak, jakbym tłumaczył sprawę koledze w barze – długo, z dygresjami, ale za to zrozumiale.

Problem? Brak discovery. Na Telegram trudno trafić przypadkiem. To zarówno wada, jak i zaleta – budujesz społeczność ludzi naprawdę zainteresowanych tematem, ale musisz ich najpierw gdzieś pozyskać. Właśnie dlatego najbardziej skuteczni okazali się ci dziennikarze, którzy traktują Telegram jako uzupełnienie, nie zastępstwo innych kanałów.

Substack: powrót do płatnego dziennikarstwa

Substack w Polsce wciąż jest traktowany jako egzotyka, ale patrząc na zachodnie przykłady widać, jak potężnym narzędziem może się stać. Platforma łączy w sobie elementy bloga, newslettera i systemu płatności, pozwalając dziennikarzom zarabiać bezpośrednio na swojej pracy. To model, który przypomina nieco XIX-wieczne gazety subskrypcyjne, tyle że w nowoczesnej formie.

Kluczem do sukcesu na Substacku jest specjalizacja. Jak mówi jeden z nielicznych polskich dziennikarzy, któremu udało się zbudować tam płatną społeczność: Nie możesz być 'ogólny’. Ludzie nie zapłacą za wiadomości, które mogą dostać za darmo. Ale zapłacą za głęboką analizę konkretnego tematu, którego nie znajdą nigdzie indziej. Jego newsletter o technologiach energetycznych ma kilkuset płacących subskrybentów – niewiele jak na standardy masowe, ale więcej niż wystarczająco, by utrzymywać jednoosobową redakcję.

Substack zmusza jednak do zmiany myślenia o relacji z czytelnikiem. To nie jest publiczność, którą się zdobywa klikami. To społeczność, którą buduje się zaufaniem i jakością. Pewna dziennikarka śledcza prowadząca płatny newsletter przyznaje: Pierwsze miesiące to była masakra. Wysyłałam teksty do 50 osób i miałam wrażenie, że mówię do ściany. Ale z czasem, gdy ludzie zobaczyli, że faktycznie dostają unikalne treści, zaczęli polecać mnie dalej. Teraz mam problem odwrotny – nie nadążam z odpowiadaniem na wiadomości od czytelników.

Najważniejsza lekcja płynąca z doświadczeń tych, którzy odważyli się wyjść poza mainstreamowe platformy? Że dziennikarstwo zawsze było i będzie rozmową. Tylko że teraz, dzięki nowym narzędziom, możemy w końcu słuchać tak samo dużo, jak mówimy. A kiedy publiczność czuje, że jest słyszana, chętniej angażuje się w to, co mamy do powiedzenia – czy to poprzez komentarze, współtworzenie treści, czy po prostu płacąc za dostęp do wartościowych informacji.